Ostatnio bardzo dużo słyszy się o witaminie D3. Jest polecana jako lek na wszystkie możliwe choroby, internetowi guru mówią wprost o spisku koncernów, starających się ukryć przed nami prawdę.
Rzeczywistość nie jest jednak tak wesoła. Owszem, witamina D3 ma całkiem ciekawe właściwości, owszem, znakomita część populacji ma niedobory, które z kolei wiążą się z wyższym ryzykiem różnych chorób. Ale tu jest jedna zależność, z której szamani internetowi często nie zdają sobie sprawy.
Korelacja nie implikuje związku przyczynowego! No dobrze, może spróbuję nieco mniej skomplikowanymi słowami. Alkoholicy mają w domu mnóstwo butelek, a jednocześnie często chorują na marskość wątroby. Czy oznacza to, że szkło wytwarza tajemnicze opary, które uszkadzają wątrobę?
Albo jeszcze inaczej. Pijemy dżin z tonikiem, upijamy się. Pijemy wódkę z tonikiem, znowu się upijamy. Po whisky z tonikiem jesteśmy pijani jak świnia. Wniosek? Ten tonik to straszne świństwo jest, przecież to jedyny czynnik, który tu się powtarza!
Taki właśnie, z pozoru idiotyczny błąd zrobili ludzie, którzy pisali, że niedobory witaminy D3 powodują różne choroby. Owszem, osoby z cukrzycą, depresją czy chorobami serca mają niższy poziom. Ale to nie oznacza, że niedobory wywołały chorobę!
Rozwiązanie jest banalne, te osoby nie wychodziły z domu. Nie miały kontaktu ze słońcem, a często też cierpiały z powodu nadwagi, co też jest czynnikiem ryzyka rozwoju tych schorzeń. To choroba sprawiła, że spadł poziom witaminy, a nie odwrotnie.
Jedno po drugim pojawiają się badania, gdzie podaje się suplement pod kontrolą placebo by sprawdzić, czy poprawi się stan chorych. Ona nie działa w depresji, cukrzycy, ma mizerny wpływ na choroby serca.
Duże nadzieje wiązano z reumatoidalnym zapaleniem stawów, jako że chorzy mają silne niedobory, ale badania wykazały, że suplementacja niewiele zmienia:
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC4089514/
W tym badaniu chorzy dostali bardzo wysoką dawkę aż 50 000 jednostek kilka razy w tygodniu na początku, a potem 2 razy w miesiącu przez 11 miesięcy. Czego można się było spodziewać, poprawił się stan kości, udało się zapobiec rozwojowi osteoporozy, ale przebieg choroby nie tylko się nie wyciszył, ale wręcz delikatnie zaostrzył.
https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/21523344/
Tutaj dawka 50 000 jednostek tygodniowo przez 3 miesiące również nie przyniosła pożądanych rezultatów. Była nieznaczna, niemal niewykrywalna zmiana na plus.
Kolejne badanie wykazało poprawę, ale tak nieznaczną, że można się zastanawiać, czy nie była ona dziełem przypadku:
https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/30148432/
Nie, to nie jest tak, że istnieje jakiś tajemniczy spisek, który dąży do tego, by nie pojawiały się badania nad tanimi lekami, albo fałszuje wyniki. Na tej witrynie omówiłem wiele badań, w których udowodniono skuteczność takich domowych terapii, jak na przykład olej z wiesiołka. Tajne bojówki big pharmy jakoś nie zamordowały naukowców, nie usunęły badań nad olejkiem z baz danych. Podobnie nikt nie ukrywa skuteczności odpowiedniej diety.
Jeśli coś działa i zostaje to zbadane, to wyniki zazwyczaj nie są fałszowane. Owszem, bardzo często nie bada się takich rzeczy i to jest duży problem, ale jeśli już badania się pokazują, to są zazwyczaj uczciwe. Witamina D3 nie działa. Tak po prostu.
Owszem, powinno się ją suplementować, gdyż chorzy mają często niedobory, co wiąże się z ryzykiem innych chorób, przede wszystkim osteoporozy. Dużo mówi się też, że niski poziom może być czynnikiem ryzyka nowotworów, chociaż dotychczasowe badania tego nie potwierdzają. Ale tabletki z witaminą nie są magiczną bronią, która wyleczy chorobę. Niestety.
Ona nie jest też tak bezpieczna, jak to się ludziom wmawia. To nie jest tak, że nie istnieją przypadki powikłań wynikających z nadmiaru. Owszem, śmiertelne zatrucia niemal się nie zdarzają, ale badania wykazały, że osoby z najwyższym poziomem witaminy D3 mają podobne ryzyko śmierci, jak te z najniższym. Zależność stanu zdrowia od poziomu we krwi przypomina parabolę, gdzie oba ekstrema, niedobór i nadmiar są równie szkodliwe. Idealny poziom zdaje się być gdzieś pośrodku i to dużo niżej, niż zazwyczaj się podaje w internecie.
Sugerowałbym dawki nie wyższe niż 5000 jednostek zimą, 2000 jednostek latem, przy założeniu, że nie opalamy się. Jeśli udaje się nam złapać latem trochę słońca, to można całkowicie zrezygnować z suplementacji.